Przejdź do treści
Sowieckie deklaracje o „wyswobodzeniu” mieszkańców „Zachodniej Białorusi” i „Zachodniej Ukrainy”, najechanych przez Armię Czerwoną 17 września 1939 r. oprócz zasadniczo tragicznego wymiaru tej agresji, przejawiły się również swoistym wymiarem quasi-komicznym. „Wkraczający” na obszary wschodnich województw II Rzeczypospolitej sowieccy żołnierze nie kryli bowiem swojego zdumienia zasobnością „pańskiej Polski”.
 
A przecież mowa tu o wschodnich województwach, uznawanych za cywilizacyjnie i infrastrukturalnie zacofaną Polskę „B”, którą na różne sposoby starano się gospodarczo aktywizować. Ewidentny entuzjazm odczuwalny z dedykacji jego autorstwa wprost wskazuje, że był on jednym z beneficjentów agresji z 17 września 1939 r., a popularne w II RP auto prawdopodobnie było albo pojazdem służbowym, albo - co mniej prawdopodobne, luksusowym wynagrodzeniem za udział w zaprowadzaniu na zagrabionych obszarach komunistycznego terroru.
 
Kontynuując swoje wspomnienia rzeczona przytoczyła przypadek sowieckiego oficera, który zażyczył sobie od jej matki przyrządzenia posiłku. Finał tej sytuacji był taki, że „(…) zanim Mama wróciła z kuchni z jajecznicą, oficera już nie było, a wraz z nim zniknął, pozostawiony na toaletce w sąsiednim pokoju, złoty zegarek".
 
Wymowna jest również opinia sowieckich jeńców wziętych do niewoli przez podkomendnych gen. Franciszka Kleeberga, dowódcę Samodzielnej Grupy Operacyjnej „Polesie”. Według pułkownika Adama Eplera (uczestnika szlaku bojowego tego związku taktycznego): „Reakcja ich (tj. sowieckich jeńców) była niespodziana. Jeńcy zaczęli błagać, aby ich nie odsyłać. Zaczęły się skargi na stosunki w kraju i w wojsku. Opowiadali o nędzy i złym traktowaniu. Dopiero po wejściu do Polski zobaczyli jak inni ludzie żyją: u was są sami amerykanie; każdy ma chałupę, ziemię, nawet dachy na domach są całe (…)”.
 
Nic zatem dziwnego, że nie tylko oficerowie jednostek liniowych i politrucy, ale też szeregowi żołnierze Armii Czerwonej chętnie sięgali po mienie zastane na obszarach najechanej Polski. Świadek tych wydarzeń, Julius Margolin (a z czasem łagiernik i autor wstrząsających wspomnień z pobytu w obozie pracy nad Jeziorem Onega) w szczegółach scharakteryzował proces wdrażania sowieckich „porządków”, co przejawiło się m.in. załamaniem systemu zaopatrzenia, wszechobecną korupcją, nasilającym się terrorem, a także pospolitym i systemowym złodziejstwem.

 
Tak się złożyło, że kilka dni temu, do ISW trafiła karta pocztowa, którą śmiało można uznać za świadectwo tego tragicznego momentu w dziejach polskich Kresów Wschodnich. Wystarczy wspomnieć, że już tylko datowanie tej quasi-pocztówki – 28 października 1939 r. – tj. równo dwa miesiące po zawarciu przez III Rzeszę i Związek Sowiecki Traktatu o Granicach i Przyjaźni – jest na swój sposób wymowne. Po udziale w zdruzgotaniu polskiej państwowości sowiecka administracja okupacyjna ledwie kilka dni wcześniej (22 października 1939 r.) przeprowadziła „wybory” do Zgromadzeń Ludowych Zachodniej Ukrainy i Zachodniej Białorusi. Dodajmy, że całkowicie nielegalnie i wbrew obowiązującemu prawu międzynarodowemu.
 
Był to jednak typowy zabieg „prawny”, stosowany już wcześniej przez bolszewików m.in. w Galicji Wschodniej (latem 1920 r.), w zamiarze wytworzenia pozorów prawnych, zmierzających do trwałego opanowania obszarów na „trasie” ekspandowania komunizmu. Czas pokazał, że ów zabieg był przez Kreml jeszcze wielokrotnie stosowany (m.in. w post-jałtańskiej Polsce w 1946 i 1947 r.). Jednak mieszkańcy m.in. przedwojennego województwa białostockiego i nowogródzkiego już wówczas mieli wątpliwą „radość” na własnej skórze odczuć „dobrodziejstwa” Kraju Rad.
 
Przejawiło się to również wspominaną grabieżą mienia, w tym szczególnie pożądanymi dobrami luksusowymi. Za takie właśnie dobro uchodził niewątpliwie samochód marki Chevrolet, najbardziej popularne auto osobowe w międzywojennej Polsce. Co prawda nasz „park maszynowy” w tej sferze wciąż był nader skromny (ok. 32 tys. ogółem wszystkich samochodów w zestawieniu z blisko 700 tys. tego typu pojazdów w Rzeszy Niemieckiej); niemniej II RP zgodnie uznawana była za rynek rozwijający się i tym samym bardzo obiecujący.
 
Tej okoliczności nie przegapili dysponenci wspominanej marki, tj. właśnie koncern Chevrolet z siedzibą w swoim czasie słynącym z produkcji samochodów Detroit. Dzięki porozumieniu z zakładami Lilpopa licencjonowane auta produkowano w montowni na warszawskiej Woli. Tym samym wspomniana firma, znana z długiej tradycji produkcji taboru kolejowego i urządzeń przemysłowych, poszerzyła swoją ofertę o wspominane auta osobowe, cieszące się opinią funkcjonalnych, by nie rzec, że wręcz niezawodnych. Przekonał się o tym ceniony fotograf-krajoznawca Henryk Poddębski, w trakcie utrwalonych na malowniczych fotografiach wojaży m.in. po województwie tarnopolskim i stanisławowskim.
 
Nic zatem dziwnego, że okazji czyniącej złodzieja nie zamierzali przegapiać również przedstawiciele sowieckiej administracji okupacyjnej. Według dra Bartosza Gondka, zajmującego się historią motoryzacji, na wspominanej karcie pocztowej ujęto nowego wówczas Chevroleta Master Sedan model 1939, w nieczęsto przed wojną spotykanym, jasnym malowaniu i z dodatkowym akcesoryjnym kołem zapasowym na tylnej klapie.
 
Zasiada w nim prawdopodobnie autor zawartej na odwrocie karty dedykacji. Jej treść („Na pamiątkę drogiemu bratu Adamowi od brata Piotra z okazji oswobodzenia Zachodniej Białorusi spod państwa polskiego”) również nie pozostawia złudzeń z kim mamy w tym przypadku do czynienia; także z tego względu, że została ona spisana w zniekształconym białoruskimi naleciałościami języku rosyjskim.
 
Można zatem pokusić się o przypuszczenie, że dumnie prezentujący się w szoferce chevroleta nadawca pocztówki zapewne był przedstawicielem „władzy ludowej”, uczestniczącym w zaprowadzaniu na obszarze najechanej przez Sowietów Rzeczypospolitej nowego porządku. Ewidentny entuzjazm odczuwalny z dedykacji jego autorstwa wprost wskazuje, że był on jednym z beneficjentów agresji z 17 września 1939 r., a popularne w II RP auto prawdopodobnie było albo pojazdem służbowym, albo - co mniej prawdopodobne, luksusowym wynagrodzeniem za udział w zaprowadzaniu na zagrabionych obszarach komunistycznego terroru.
 
Takich przypadków było znacznie więcej i zapewne z czasem będziemy w stanie wskazać po imieniu i nazwisku przynajmniej część spośród stalinowskich siepaczy i grabieżców z okresu pierwszej okupacji sowieckiej (1939-1941)
 
Na koniec warto dodać, że do dziś przedwojennych polskich Chevroletów przetrwało mniej niż dziesięć. Tylko jeden z nich posiada pełną, udokumentowaną historię. Dodatkowo wiemy o przynajmniej kilku, przeważnie z terenu Ukrainy i Białorusi, znajdujących się w fatalnym stanie technicznym, a utrwalonych na zdjęciach wiele lat temu. To oznacza, że duma polskiej motoryzacji okresu tuż przedwojennego jest obecnie znacznie rzadsza niż Polskie Fiaty 508, czy na przykład motocykle Sokół.
 
Dla spragnionych wiedzy:
 
K. Drozdowski, Palili, mordowali, gwałcili. Zbrodnie Armii Czerwonej na Polakach 1920-1945, Bydgoszcz 2022
B.Gondek, Polski Chevrolet czyli niezwykły rekwizyt z Cafe Rose (w) Stawka większa niż życie - Wokół Fenomenu Kulturowego, Toruń 2024
J. Margolin, Podróż do krainy zeków, Warszawa 2013
J. Niewiadomska, Moje wspomnienia z lat okupacji na Kresach Wschodnich 1939-1945 w: „Niepodległość i Pamięć” 6/1 (14), 1999, s. 175-188